Lucyna Kornobys: interesuje mnie tylko złoto!

  • Data publikacji: 15.11.2019, 15:20

Na Paralekkoatletycznych Mistrzostwach Świata w Dubaju zdobyła już brązowy medal w rzucie oszczepem. Ale jej koronną konkurencją jest kula. Żeby osiągnąć sukces trenuje do utraty tchu, medytuje, przeklina i wozi słonia „na szczęście". Lucyna Kornobys -  wicemistrzyni paraolimpijska w kuli z Rio de Janeiro, zawodniczka z klubu Start Wrocław startująca w klasie F33. Rozmawiała z nią Paulina Malinowska-Kowalczyk, rzeczniczka Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego.

 

W Bonn na gali 30-lecia istnienia Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego, rozmawialiśmy o Paralekkoatletycznych Mistrzostwach Świata. Słyszeliśmy "wy to macie Kornobys". Znają cię i boją się ciebie. 

 

- Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Każdy robi to, do czego jest stworzony. Dla mnie sport jest częścią życia. Uwielbiam się męczyć! Przez kontuzję łokcia mniej czasu mogę poświęcić na trening. Jestem sfrustrowana, że tego, a tamtego nie mogę zrobić. A chciałabym jeszcze więcej. Cieszę się z tych słów, bo to jest ukoronowaniem całego roku przygotowań. Liczę na to, że pokażę się w Dubaju z dobrej strony i oczywiście zdobędę kwalifikację do Tokio. 

 

Jeśli z czegoś byłaś znana przez ostatni rok, to z tego, że ciągle biłaś rekordy świata. To świetny prognostyk przed mistrzostwami świata, ale wspomniałaś o łokciu, bardzo cennym łokciu.

 

- Jest stan zapalny łokcia, ale był zabezpieczony i starty wychodziły. Mam nadzieję, że sztab o mnie zadba. I tutaj będzie podobnie. Chodzi o to, żeby swoje granice pobijać, a pobicie rekordu świata jest ukoronowaniem. Dla mnie. Najważniejsza jest kula i chciałabym w Dubaju powalczyć o złoty medal.

 

Czyli twój plan maksimum na Dubaj, to złoto w kuli i rekord świata? 

 

- Jak najbardziej! W kuli interesuje mnie tylko złoto. Srebro już mam. Jestem na tyle przygotowana, żeby to złoto zdobyć. Na to się nastawiam.

 

Oprócz przygotowania fizycznego, dużą rolę odgrywa głowa. Wiemy, że u sportowca te dwa elementy muszą być równie silne. Jak ty nad głową pracowałaś?

 

- Cały czas pracuję. Nawet wzięłam ze sobą „Bio-feedback", żeby głowa pracowała jeszcze lepiej niż ciało. Pamiętam przed startem na igrzyskach w Rio de Janeiro spotkanie z profesorem Janem Blecharzem, który mówił, że 60% powodzenia w rywalizacji zależy od głowy. I tak jest. Gdy się stresuję, włącza się spastyka, jest większa i trudniej jest wykonać dobry rzut lub pchnięcie. Staram się włączyć wtedy oddech, medytację, relaksację. Oddechem uspokajam się. Nawet jak trzeba, to też w trakcie konkursu. Powtarzam sobie też takie mantry. Z kolei jak jadę samochodem, to mam nagrane różne afirmacje, słucham ich też na treningu, na siłowni, w telefonie, na laptopie. Czasami na treningu „leci" ta sama afirmacja, żeby ta głowa "załapała", co jest moim dokładnym celem.  Małymi kroczkami trzeba do ego celu dążyć.

 

Co to za afirmacja!? 

 

- To są słowa, które utworzyłyśmy z psychologiem sportu łącznie z melodią „We are the champions". To słowa powtarzające, że jestem silna, dobrze przygotowana, że sukces jest w moich rękach. Sportowiec musi najpierw uwierzyć w sobie, a czasem słabo z tym stoimy, a u sportowca poczucie własnej wartości jest najważniejsze.

 

Na starcie nie masz słuchawek. Jesteś sama ze sobą. Co wtedy do siebie mówisz?

 

- Dokładnie to samo. Nie po to pracowałam cały rok, by teraz poddać sprawę walkowerem. Walczę do ostatniego rzutu, do ostatniego pchnięcia. Ważne by być przygotowanym na wiele sytuacji. Skupiam się na oddechu, żeby się uspokoić i nie być tak mocno zestresowanym. Relaksacja jest bardzo ważna. Przed startem jestem cały czas z Bartkiem Ostaszem (psycholog sportu – przyp. redakcji) na Messendzerze, cały czas rozmawiamy, szczególnie jeśli jest jakaś kontuzja, żeby się nie poddawać, nie łapać „doła". Czasem trening fizyczny to jest teraz, przy kontuzji 1,5 - 2 godziny w ciągu dnia, a trening mentalny zajmuje około 3-4 godziny. Dużo więcej, ale tak czasami trzeba.

 

Przeklinasz?

 

- Oczywiście! Czasami podczas startu mi to pomaga. To wywołuję we mnie taką lawinę... Ja kurde nie dam rady... I lecą epitety. Na szczęście sędziowie nie do końca rozumieją. Nie mówię na głos, tylko gdzieś pod nosem. Ale tak, pomaga mi to wyrzucić z siebie skumulowaną energię. Ją trzeba wyładować. Nauczyłam się też krzyczeć. To pozwala pójść za sprzętem. Jest to przydatne.

 

Ulubione przekleństwo?

 

- No nie...

 

Wykropkuję.

 

- K...

 

A masz coś „na szczęście"?

 

- Słonika z biało-czerwoną flagą.  Dostałam go. Przed Rio od przyjaciela. Jeździ ze mną na każde zawody. Taka maskotka, żeby się podbudować.

 

To życzę szczęścia i medalu.

 

źródło: informacja prasowa